Brązowowłosa przełknęła głośno ślinę i rozejrzała się po Wielkiej Sali. Widziała cztery, długie stoły ciągnące się przez całe pomieszczenie. Przy nich siedzieli uczniowie czterech domów, Slyherin, Gryffindor, Hufflepuff oraz Ravenclaw, a ponad daną przynależnością, wisiał jej herb.
Szła środkową ścieżką razem z nauczycielką.
Rosalie z każdym krokiem, coraz bardziej zaczynała się stresować. Była nieprzyzwyczajona do tego, że jest w centrum uwagi. W Durmstrangu trzymała się z boku i starała się, by nikt jej nie zauważał. Nie była nieśmiała, po prostu należała do grona introwertyków i nie lubiła dużego towarzystwa. Raczej była osobą spokojną, opanowaną, lecz gdy ktoś jej zaszedł za skórę, bardzo złośliwą i wredną. W szkole nikt praktycznie jej nie kojarzył, a teraz była pewna, że przez najbliższe kilka godzin, może dni, będzie na językach uczniów, toteż zachwycona nie była. Dużo bardziej wolałaby zostać przydzielona do domu na osobności, zresztą sama nawet nie wiedziała, jak taki przydział wygląda. Jej ojciec nie należał do osób, które by opowiadały cokolwiek, ogółem nie miała z nim dobrego kontaktu i jakoś nie paliła się, by te relacje poprawić. On tak samo. Można wręcz stwierdzić, że byli dla siebie całkowicie obcy i zachowywali spory dystans, aczkolwiek więź jakaś tam była.
Żadna osoba patrząca na nią, nie stresowała jej, jak pewien blady, jasnowłosy chłopak ze Slyherinu. Oprócz bardzo jasnej cery i krótkich, blond włosów, wpadających wręcz w biel, miał oczy platynowo-szare. Jego ubiór stanowiła standardowa szata Hogwartu, jednak nie wydawał się być taki zwyczajny. Wpatrywał się w nią, aczkolwiek nie uporczywie w przeciwieństwie do innych osób.
Widząc jego wzrok, nieco wzdrygnęła się nie wiedząc dlaczego, ale starała się to ignorować. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła dziwną aurę od chłopaka. Niby znajomą, lecz ona nigdy go nie widziała i nie miała pojęcia kim on był. Nie znała nawet jego imienia, właściwie pierwszy raz zobaczyła go dopiero teraz, na Wielkiej Sali Hogwartu.
Emanowała od niego klasa i powaga, ale wciąż coś ją w nim niepokoiło. Coś... mrocznego, jakby był źródłem wszelkich mrocznych mocy w tym zamku, lecz po chwili zastanowień, odrzuciła tę opcję. On, zwykły uczeń, może w jej wieku, może trochę starszy czy młodszy, miałby być ognikiem tego, co złe w tym miejscu? Dobre żarty. Choć wciąż nie mogła się oprzeć pokusie, by na niego nie patrzeć, w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok nieco speszona, ale wiedziała, że nie miała o co być zmieszana - bądź co bądź, on na nią patrzył, tak samo jak i reszta uczniów, tak wiec ona miała również do tego prawo.
Dumbledore wstał od stołu i teraz spojrzenia wszystkich uczniów znalazły się na nim. Był wysokim staruszkiem o długich siwych włosach i brodzie, jakby na koniec związanej gumką. Oprócz tego, miał na sobie jasną szatę, a na nosie złotawe okulary.
Teraz to on lustrował ją spojrzeniem swoich niebiesko-zielonych tęczówek, w wyniku czego czuła się jeszcze gorzej, choć nie stresował jej tak bardzo, jak nieznajomy chłopak.
Wskazał na nią drżącą dłonią i gestem poprosił ją, by podeszła. Skinęła głową i przyśpieszyła nieco, idąc prostą.
Weszła na podest i stanęła obok staruszka, a ten zabrał głos.
- Witajcie, dość nietypowo zaczniemy - powiedział głośno - nie zdarza się, by ktoś dołączył do Hogwartu w ciągu roku szkolnego, aczkolwiek teraz mamy sytuację, przy której nie mogliśmy odmówić, tak więc przedstawiam wam Rosalie Cressy. Będzie należeć do któregoś z waszych domów, tak więc wtajemniczcie ją w szczegóły.
Usłyszeli w odpowiedzi mieszankę chórków i reakcji, tak więc nie dało się nic zrozumieć.
Nieznajomy chłopak wciąż się w nią wpatrywał, co sprawiało, że się czuła nie najlepiej. Spuściła nieco wzrok, a dyrektor widząc to, westchnął i chwycił ją za ramię.
- Rosalie, usiądź proszę tutaj - wskazał na drewniany taboret, który z pewnością nie należał do najwygodniejszych, ale wykonała polecenie bez słowa.
Nałożono jej brązowy, szpiczasty kapelusz, nieco zniszczony na głowę, zastanawiała się, co teraz zrobią, lecz po chwili ów czapka po prostu przemówiła.
- A więc należysz do Cressych? - odezwała się w jej głowie.
- Tak - odparła w myślach - znasz kogoś z mojej rodziny?
- Pamiętam twojego ojca... Victor, prawda? Twoją matkę chyba też... ale twój ojciec... Wyrósł na świetnego czarodzieja, co sądzisz o tym, by pójść w jego ślady w Slytherinie?
- Nie wiem, a co ty byś poleciła?
- W domu, który ci proponuję, będziesz mogła stać się wykwalifikowaną czarownicą i z pewnością mogłabyś zająć wysoką posadę, chociażby w samym ministerstwie, choć śmiem twierdzić, że coś takiego mogłoby spotkać cię w innym, zależnie od twego talentu. Choć...
- Choć co?
- Powiedzmy, że jeśli o sam charakter chodzi, nieszczególnie pasujesz mi tam - odparła Tiara dość nieswojo.
- Nie rozumiem, mogłabyś wyjaśnić?
- A więc spytam ciebie o to bezpośrednio. Co sądzisz o mugolakach?
- Nieszczególnie uważam ich istnienie za dobre - odpowiedziała dość oschle dziewczyna - ale nie mam do nich nic raczej.
- A więc jesteś pół na pół? Więc można powiedzieć, że kwalifikujesz się do Slytherinu... hm... jednak twoja aura...
- Coś z nią nie tak?
- Powiedzmy, że wyczuwam coś złego. Związana z sama-wiesz-kim.
- Nie mam nic z nim wspólnego.
- Wiem, ale mimo wszystko coś czuję. Twój ojciec...
- On też nie jest fanem Voldemorta! - wrzasnęła w swojej głowie.
- Nie boisz się wymówić jego imienia?
- Głęboko gdzieś mam, kim on tam jest! - fuknęła. - Powiedzmy, że on dla mnie nie istnieje.
- Zdaje mi się, że zmienisz zdanie za jakiś czas...
- Co masz na myśli?
- Nieważne... z czasem może się przekonasz - odparła cicho, a po chwili krzyknęła już do wszystkich, nie w umyśle Rosalie, tylko na całą Salę. - Slytherin!
Dało się słyszeć nieco wiwatów, dziewczyna wstała nieco otępiała i odłożyła Tiarę na stołek. Stanęła obok Dumbledora i spojrzała na niego, niezbyt wiedząc, co ma teraz robić.
- Usiądź na wolnym miejscu przy stole Slytherin - kazał sympatycznie.
Brązowowłosa skinęła głową i zaczęła wypatrywać tego, co kazał dyrektor.
W momencie, gdy Rosalie miała się już poddać, machnęła w jej stronę ręką sympatycznie wyglądająca blondynka o długich, prostych włosach i niebieskich oczach. Ubrana oczywiście w szatę Slytherinu.
Dziewczyna podeszła do niej i usiadła obok.
Przez chwilę milczały, a brązowooka wciąż czuła na sobie spojrzenie nieznajomego chłopaka. Siedział naprzeciwko niej i nie przestawał się wpatrywać w jej oblicze, co stawało się i irytujące i na swój sposób przerażające. Nie wiedziała, jak się zachować, czy powiedzieć "cześć", czy też go ignorować. Była raczej ciemna w relacjach międzyludzkich i niezbyt potrafiła się dogadać z innym człowiekiem. Wolała zręczną ciszę, niż jakąkolwiek rozmowę.
Blondynka spojrzała się na nią z kamienną twarzą. Rosalie zastanawiała się, czy ona już tak ma, czy jej po prostu nie polubiła. Nie przywiązywała większej wagi do tego, czy spodoba się randomowej dziewczynie ze Slytherinu, jednak dość kłopotliwym by było być nielubianą przez wszystkich.
- Jestem Dafne Greengrass - przedstawiła się niebieskooka, podając jej dłoń.
Szatynka odetchnęła z ulgą, słysząc jej przyjemny dla ucha głos.
- Rosalie Cressy, ale to już wiesz - odparła, ściskając jej rękę.
Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała, czy dodać coś jeszcze, zapytać o coś, czy może poprosić, by ją oprowadziła po Hogwarcie i siedzibie Ślizgonów, aczkolwiek stwierdziła, że na razie sobie odpuści.
- Gdzie wcześniej chodziłaś? - zapytała spokojnie niebieskooka, po czym wzięła kęs bułki.
- Durmstrang.
Szarooki zaczął jeszcze bardziej lustrować ją wzrokiem, co nie da się ukryć - zaczynało irytować Rosalie. Dopiero co dołączyła do Slytherinu, a ten już zdawał się jej uczepić, choć nawet się nie odezwał.
- Dlaczego się przeniosłaś? - blondynka zmarszczyła brwi. - To świetna szkoła.
- Kiedy indziej ci o tym opowiem, w porządku? - spojrzała się na nią prosząco. Nie chciała wszystkim wygadywać, o tym co się działo w Durmstrangu i o tym, dlaczego się z niego przeniosła. Wolała na razie zachować to dla siebie, nie ryzykując na narażenie się na niepotrzebne pytania.
- Jak tam chcesz - dziewczyna podniosła ręce w geście kapitulacji. - Czekaj, czekaj... będzie trzeba się zapytać Snape'a, gdzie jest twoje dormitorium.
- Skąd on ma wiedzieć? - teraz to Rosalie zmarszczyła brwi.
- Jest opiekunem.
- Ah... - wydała z siebie ciche westchnięcie, a po chwili spojrzała się na Dafne i zapytała się jej. - Na którym jesteś roku?
- Piątym. Jak z tobą?
- Też.
- Wyglądasz na młodszą - usłyszała nieznajome mruknięcie i rozejrzała się po osobach siedzących w jej okolicach.
- Wyglądasz na młodszą - powtórzył blondyn siedzący naprzeciwko niej.
- "A więc umie mówić..." - pomyślała zaintrygowana Rosalie.
- Draco! Nie wtrącaj się! - fuknęła na niego niebieskooka.
Chłopak prychnął na jej słowa, lecz w żaden sposób na nie nie odpowiedział, jedynie wlepiał wzrok w Rosalie, jednak ta dzielnie zaczęła to ignorować. Starała się nie interesować chłopakiem, który jak chwilę wcześniej się dowiedziała - miał na imię Draco.
Gdy minęło pół godziny, Dumbledore życzył wszystkim dobrej nocy i kazał się rozejść. Rosalie była nieco poddenerwowana, ponieważ sprzed nosa uciekła jej Dafne i bała się, że została sama.
Podszedł do niej Snape z kamienną twarzą. Już wiedziała, że go nie zobaczy raczej nigdy zadowolonego, choć ciekawiło ją, jak wyglądałby uśmiechnięty.
- Poproś kogoś, by zaprowadził ciebie do siedziby Slytherinu, dormitorium będziesz dzielić z Dafne i Pansy - powiedział oschle, po czym odszedł, nie dając jej nawet szansy, by cokolwiek odpowiedzieć na jego słowa.
Westchnęła zrezygnowana i zaczęła się rozglądać za jakimkolwiek Ślizgonem. Ku swojemu przerażeniu - zauważyła, że wszyscy już wyszli, tak więc postanowiła wyjść na korytarz i poszukać kogoś.
Opuściła salę i zaczęła błądzić korytarzami Hogwartu, których było od grona. Nie miała pojęcia w którą stronę iść, a każda z uliczek rozchodziła się w kilka stron, tak więc poruszanie się w którąś, nie dawało wielkich szans, by dotrzeć do siedziby Slytherinu, która tak czy tak z pewnością nie była na widoku.
Już miała skręcić w kolejny korytarz, gdy poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu, podskoczyła i wydała z siebie cichy krzyk, który starała się stłumić.
- Spokojnie, to tylko ja - usłyszała znajomy już sobie głos Draco.
Odwróciła się natychmiast, zmuszając go tym samym, do puszczenia jej ramienia. Opuścił rękę w dół i opanowany patrzył się na nią.
- Zgubiłaś się?
- Trochę - odparła cicho po chwili zastanowienia.
- Chodź - oznajmił i pociągnął ją delikatnie za dłoń. Gdy ruszyła za nim, puścił ją i schował rękę do kieszeni szaty.
Szli w ciszy, ona starała się zapamiętać drogę, by w razie ewentualności, następnym razem samodzielnie trafić do dormitorium.
Chłopak zatrzymał się przy dość dużym oknie. Nie odzywając się, stał wpatrując się w coś za szybą.
Dziewczyna stanęła obok niego i próbowała stwierdzić, co takiego wypatrzył Draco, jednak spotkała się z porażką, nie byłą w stanie określić, co mogło przyciągnąć jego uwagę.
- Coś się stało? - zapytała beznamiętnie.
- Nieważne - fuknął, po czym ruszył dalej.
Kontynuowali drogę w ten sam sposób, co wcześniej - w ciszy, która z pewnością męczyła nie tylko Draco, ale i wyjątkowo Rosalie.
- Mówiłaś, że chodziłaś do Durmstrangu, dlaczego porzuciłaś tę szkołę? - nagle zadał pytanie.
Szatynka westchnęła.
- Nieważne.
- Powiedz - rozkazał stanowczo.
- Nieważne, nie twój interes! - zareagowała gwałtownie, wręcz krzycząc.
Chłopak przystawił sobie palec wskazujący do ust.
- Dwa tony ciszej - oznajmił spokojnie.
Dziewczyna spojrzała się na niego niezadowolona, nie wiedząc z jakiej okazji blondyn wydawał jej rozkazy.
- Trwa cisza nocna - wyjaśnił - jeśli ktoś nas tutaj zobaczy, nawet ja będę mieć kłopoty.
- Nawet ty? - prychnęła. - Co to jest za wyróżnienie?
- Może kiedyś się dowiesz - wzruszył ramionami obojętnie.
- Od której do której trwa "noc"? - zapytała.
- Od dwudziestej trzeciej do siódmej - odpowiedział dość niezadowolony.
- Widzę, że nie przypada ci ten czas do gustu - westchnęła.
- Powiedzmy, że preferuję działanie wieczorami.
Zeszli do piwnic. Było tam ciemno i dość chłodno, przez co dziewczyna się wzdrygnęła.
- To znaczy?
- Więcej ci nie powiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy ma swoje sekrety - zaśmiał się cicho, a zarazem i tajemniczo - twoim jest to, co się wydarzyło w Durmstrangu, prawda?
- A skąd taka pewność, że coś się wydarzyło, a to przeniesienie nie jest po prostu moją zachcianką? - odpowiedziała zaintrygowana.
- Nie wyglądasz na taką - bąknął pod nosem po chwili ciszy.
- Z tego co pamiętam, to wyglądam też na młodszą.
- Przez swój wzrost - mruknął, jakby szukał wymówki i tak chyba było tym razem.
- Mierzę sobie trochę powyżej metru siedemdziesiąt, jestem wyższa od większości osób z mojego rocznika! - zaprotestowała.
- Musiałem się pomylić - wymamrotał pod nosem.
- Nie rozumiem cię - zaśmiała się nerwowo.
- Nie musisz.
- Hm?
- Jesteśmy na miejscu, a teraz patrz - rzekł, po czym odezwał się do kamiennej ściany. - Czysta krew.
Murek zaczął się otwierać, umożliwiając wejście do groty... która musiała być siedzibą Slytherin.
~*~