środa, 1 czerwca 2016

Rozdział III.

Weszli do Pokoju Wspólnego. Miał on kamienne ściany, na których pozawieszane na łańcuchach były zielone lampy. Oświetlenie pomieszczenie zawdzięczało również dzięki jezioru, pod którym w połowie się znajdywało - przez szyby było widać zielonkawą wodę, nadającą pokoju również ten odcień.
W salonie znajdywało się też dość sporo mebli czarno-zielonych - kanap ze skóry, foteli czy komód lub stolików, jednak przy nich już nikt nie siedział. Łatwo było się domyślić, że wszyscy znajdywali się w swoich dormitoriach. Wszyscy oprócz Draco i Rosalie oczywiście.
Dziewczyna zaczęła się rozglądać dookoła. Blondyn widząc jej roztargnienie, pociągnął ją za ramię w lewo.
Wydała z siebie cichy okrzyk z zaskoczenia, jednak przypominając sobie o tym, że panowała już cisza nocna, starała się pozostawać w milczeniu.
- Jesteśmy w części dormitorium dziewcząt - oznajmił, kiwając się nieco do przodu i do tyłu - Snape powiedział ci z kim będziesz je dzielić, prawda?
- Tak - przytaknęła, kiwając głową - z Dafne i... Pansy chyba?
- Ta - odparł - dostałaś znośne współlokatorki, możesz spać spokojnie.
- Pytanie jeszcze, gdzie mam spać - powiedziała cicho.
- A, racja - wymamrotał. - Chodź za mną.
Zaprowadził ją pod pokój na końcu korytarza i nacisnął klamkę, otwierając pomieszczenie. Ukazał się im mały pokoik, w którym znajdywały się trzy łóżka z ciemnego drewna, o zielono-białej pościeli. Na jednym z nich, leżała czarna torba, tak więc łatwo było się domyślić, że należało ono do Rosalie.
- Chyba już sobie poradzisz - szepnął, nie chcąc zbudzić dziewcząt.
- Tak... - odpowiedziała równie cicho. - Dzięki.
W odpowiedzi kiwnął głową i przekroczył próg wyjścia, przed tym, jak zamknął drzwi za sobą, odwrócił się jeszcze na chwile i rzucił na nią zmęczonym spojrzeniem.
- Dobrej nocy - bąknął, po czym zatrzasnął wrota.
Przez chwilę słyszała jeszcze kroki blondyna, zmierzające w przeciwną stronę, jednak po chwili ucichły.
Dziewczyna położyła torbę obok swojego łóżka, jedynie wyciągnęła z niej czarną koszulę nocną, a następnie skierowała się do małej łazienki, w takich samych barwach, jak reszta Slytherinu.
Przetarła sobie oczy, czerwone już ze zmęczenia. Ogółem, zazwyczaj o tej porze była jeszcze pełni sił, ale dzisiejszej nocy, wszelkie moce ją opuściły.
Umyła szybko zęby i przebrała się w długą halkę, a następnie ruszyła z powrotem do dormitorium, gdzie położyła się szybko pod pierzyną.
Leżała w łóżku, wbijając wzrok w sufit. Od lat miała problem ze snem, toteż nie liczyła zbytnio na to, że szybko zaśnie.
Myślała o minionym dniu i o ludziach, których poznała. W pewnym sensie zastanawiała się, czy dać im szansę i spróbować w jakiś sposób się zbliżyć.
- "Głupia" - pomyślała. - "Nic ci nie zrobili, a ty o razu ich skreślasz... jest z tobą aż tak źle?"
Przez całą noc nie spała. Te kilka godzin spędziła na rozmyślaniu, nic więcej.
Wstała w momencie, gdy zadzwonił budzik Dafne, tak samo jak Pansy. Jego właścicielka miała nieco problem z dobudzeniem, toteż krótkowłosa Parkinson, zaczęła ją szturchać.
Pansy była trochę niższą od Rosalie dziewczyną. Miała dość krótkie, brązowe włosy, upięte na co dzień w kitkę. Zazwyczaj miała groźny wyraz twarzy, a przynajmniej się tak wydawało Rosalie, ponieważ dziewczyna w każdej sytuacji, w jakiej ją widziała, patrzyła się na wszystkich, jakby chciała ich zabić. No dobrze... może prawie wszystkich. Jedyną osobą, do której Pansy była uśmiechnięta, to oczywiście Draco, bo jak nie inaczej.
- Dafne, wstawaj! - fuknęła dziewczyna do niej.
Blondynka się zerwała przestraszona z łóżka. Zaczęła rozglądać się po pokoju, rozbieganym wzrokiem.
- O co chodzi? - zapytała dość cicho.
- Już po siódmej! O ósmej jest śniadanie, a o dziesiątej mamy eliksiry! Snape nas zabije, jeśli się spóźnimy.
- Ano! - Dafne oprzytomniała natychmiast. Ich opiekun wzbudzał w niej trochę strachu.
Tymczasem Rosalie zdążyła się już ubrać w szatę Slytherinu i przygotować do wyjścia na śniadanie.
- To ty! - Cressy już miała wychodzić, gdy usłyszała nagle głos Pansy.
Odwróciła się na pięcie do dziewczyny.
- Ha? - wymamrotała brązowooka.
- To ty jesteś Rosalie, tak?
Dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową.
- Jestem Pansy Parkinson - powiedziała.
Brązowowłosa w odpowiedzi po raz kolejny skinęła głową.
- Umiesz mówić? - zapytała zirytowana.
Rosalie, by zdenerwować ją jeszcze bardziej, kiwnęła głową ponownie.
Pansy wydała z siebie odgłos złości, a Cressy była już przekonana, że się nie polubią.
Najnowsza Ślizgonka wyszła z dormitorium i korytarzykiem dotarła do pokoju wspólnego, w którym był już Draco, z chłopakiem, którego nigdy nie widziała. Ignorując ich obecność, usiadła na fotelu i zaczęła czytać książkę, którą zabrała ze sobą z sypialni.
Blondyn razem z przyjacielem nawet jej nie zauważyli, skierowali się w stronę pokoi chłopców i tyle ich widziała.
Westchnęła. Wszyscy Ślizgoni zaczęli się schodzić do pokoju wspólnego, a następnie z niego wychodzić, więc domyśliła się, że idą na śniadanie.
Ruszyła w stronę dormitorium, by odłożyć książkę i uczepić się Dafne, idąc do wielkiej sali. W ostatniej chwili zdążyła złapać się niebieskookiej i Pansy oraz opuścić z nimi siedzibę Slytherinu.
- Rosalie, chodź - powiedziała Dafne, widząc brązowowłosą.
Dziewczyna skinęła głową i ruszyła za Greengrass. Idąc korytarzami, mijały uczniów wszystkich domów. Było ich pełno, toteż poruszanie się uliczkami było dość trudne i nie należało na pewno do najprzyjemniejszych.
Patrzyła się otępiała w swoje buty, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. Poczuła, że na kogoś wpadła, po czym się przewróciła i po chwili siedziała na ziemi.
- Hej, nic ci nie jest? - usłyszała męski głos.
Podniosła głowę do góry i spojrzała się na kruczowłosego chłopaka, o intensywnie niebieskich oczach, schowanych za okularami. Na czole miał charakterystyczną bliznę, która upewniała ją w przekonaniu, kim był ów młodzieniec. Był ubrany w szatę Gryffindoru i wystawiał do niej dłoń, nieco przechylony do przodu.
- Harry! Nie pomagaj jej, jest ze Slytherinu! - fuknął jego rudowłosy towarzysz. Miał niebieskie oczy, a na spiczastym nosie kilka piegów. Jego ubiór stanowiła taka sama szata, jak u Pottera.
Rosalie wstała bez pomocy kruczowłosego. Wytrzepała ubrania z kurzu i spojrzała się na swoich rozmówców.
- Jestem Harry - przedstawił się, jednak nim zdążył powiedzieć nazwisko, ona się już odezwała.
- Potter - dokończyła za niego. - Znam cię, zresztą... kto by nie znał? Ten, który przetrwał. Od zawsze pamiętam te pogłoski, a więc nie zapomniałabym twojej osoby tak łatwo.
Chłopak zaśmiał się nerwowo.
- W sumie racja...
Dziewczyna stojąca za Harrym, patrzyła się na nią wrogo. Miała rude, dość długie i proste włosy.
- Hermiona Granger - fuknęła cicho, widząc, że brązowooka również skierowała na nią swój wzrok.
W ramach zapoznania, chłopak za Harrym westchnął i również się przedstawił, choć z wielką niechęcią.
- Ron Weasley.
Dziewczyna skinęła do nich głową, jakby miało to oznaczać "miło mi".
- Rosalie! - usłyszała za sobą głos Dafne. - Nie rozmawia się ze szlamami i Gryffonami!
Brązowooka odwróciła się zaskoczona do swoich współlokatorek. Nie wiedziała, że Granger należała do mugolaków, tak samo jak i nie zdawała sobie sprawy z tego, że Ślizgodni prowadzą zimną wojnę z Gryffindorem.
Westchnęła i spojrzała się na nich przepraszająco, po czym ruszyła w stronę Greengras i Parkinson. Odnosiła wrażenie, że jeśli zostałaby dłużej z Harrym, Ronem i Hermioną, Pansy próbowałaby w jakiś sposób jej dogryźć, a nie miała ochoty na powtórkę z rozrywki.
- Mówiłem ci, że wszyscy Ślizgoni zawsze tacy byli i są. Zresztą panienka z tak dobrego domu na pewno została wychowana w tej ideologii - fuknął Ron. - Uważa nas za gorszych, a to jej się należy określenie gorsze od szlamy.
Rosalie nieco się wzdrygnęła, słysząc jego słowa, jednak starała się go zignorować.
Wróciła do Dafne i Pansy ze zmęczoną twarzą. Już wiedziała, że wojna pomiędzy Slytherinem a Gryffindorem, będzie jedną z najgorszych rzeczy, która ją spotka podczas całego pobytu w Hogwarcie.
- Nie przejmuj się klasą niższą - oznajmiła z wyższością Dafne.
- Sama się prosiła - warknęła Pansy - było z nimi nie rozmawiać.
Rosalie westchnęła. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, że najnowszym i ulubionym hobby Pansy stało się dogryzanie jej i utrudnianie życia.
Ruszyły w stronę wielkiej sali. Usiadły na tych samych miejscach, co poprzedniego dnia.
Po krótkim przywitaniu się ze strony Dumbledora, wszyscy zaczęli jeść.
Miejsce naprzeciwko niej było wolne. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Draco, jednak nigdzie go nie dostrzegła.
Zastanawiało ją to, ponieważ w Durmstrangu nigdy nie było takiej sytuacji, by ktoś nie przyszedł na jakiś apel czy po prostu zwykły posiłek. Wiadomym było, że zostałby surowo ukarany za swoją nieobecność. Była prawie pewna, że w Hogwarcie było tak samo.
- Szukasz Draco? - zgadła niebieskooka. - Pewnie chłopaki go nie obudzili. To dość często się zdarza.
Kiwnęła głową. Pansy słysząc słowa Dafne, spojrzała się wrogo na Rosalie.
Dziewczyna spuściła nieco głowę, która wcześniej znajdowała się nieco w górze, w ramach poszukiwań Draco.
Napiła się herbaty i w pewnym momencie zaczęła się krztusić, z pewnego niemożliwego, a zarazem i oczywistego powodu - blondyn nagle zjawił się naprzeciwko niej. Nawet nie zauważyła, jak wszedł do sali.
Prychnął, widząc jej zaskoczenie, aczkolwiek skinął głową do Dafne, by klepnęła ją po plecach.
- Ja-jak ty tu? - wydukała kaszląc.
- Po prostu - wzruszył ramionami. - Za bardzo się zamyśliłaś.
- Menda... - fuknęła pod nosem.
- Coś mówiłaś? - zmarszczył śmiesznie brwi. - Bo chyba się przesłyszałem.
- Menda-  powtórzyła głośniej.
- Ja ci dam mendę - zaśmiał się cicho.
- Ha, ha, ha - udała śmiech - bardzo zabawny jesteś.
- No nie?
Dziewczyna przewróciła oczami. Powrócił Draco, irytujący ją. Teraz ponownie wlepiał w nią wzrok.
Po tym, jak minęło półtorej godziny, wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział II.

Wzrok wszystkich uczniów oraz nauczycieli był skierowany na Rosalie i profesor McGonagall.
Brązowowłosa przełknęła głośno ślinę i rozejrzała się po Wielkiej Sali. Widziała cztery, długie stoły ciągnące się przez całe pomieszczenie. Przy nich siedzieli uczniowie czterech domów, Slyherin, Gryffindor, Hufflepuff oraz Ravenclaw, a ponad daną przynależnością, wisiał jej herb.
Szła środkową ścieżką razem z nauczycielką.
Rosalie z każdym krokiem, coraz bardziej zaczynała się stresować. Była nieprzyzwyczajona do tego, że jest w centrum uwagi. W Durmstrangu trzymała się z boku i starała się, by nikt jej nie zauważał. Nie była nieśmiała, po prostu należała do grona introwertyków i nie lubiła dużego towarzystwa. Raczej była osobą spokojną, opanowaną, lecz gdy ktoś jej zaszedł za skórę, bardzo złośliwą i wredną. W szkole nikt praktycznie jej nie kojarzył, a teraz była pewna, że przez najbliższe kilka godzin, może dni, będzie na językach uczniów, toteż zachwycona nie była. Dużo bardziej wolałaby zostać przydzielona do domu na osobności, zresztą sama nawet nie wiedziała, jak taki przydział wygląda. Jej ojciec nie należał do osób, które by opowiadały cokolwiek, ogółem nie miała z nim dobrego kontaktu i jakoś nie paliła się, by te relacje poprawić. On tak samo. Można wręcz stwierdzić, że byli dla siebie całkowicie obcy i zachowywali spory dystans, aczkolwiek więź jakaś tam była.
Żadna osoba patrząca na nią, nie stresowała jej, jak pewien blady, jasnowłosy chłopak ze Slyherinu. Oprócz bardzo jasnej cery i krótkich, blond włosów, wpadających wręcz w biel, miał oczy platynowo-szare. Jego ubiór stanowiła standardowa szata Hogwartu, jednak nie wydawał się być taki zwyczajny. Wpatrywał się w nią, aczkolwiek nie uporczywie w przeciwieństwie do innych osób.
Widząc jego wzrok, nieco wzdrygnęła się nie wiedząc dlaczego, ale starała się to ignorować. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła dziwną aurę od chłopaka. Niby znajomą, lecz ona nigdy go nie widziała i nie miała pojęcia kim on był. Nie znała nawet jego imienia, właściwie pierwszy raz zobaczyła go dopiero teraz, na Wielkiej Sali Hogwartu.
Emanowała od niego klasa i powaga, ale wciąż coś ją w nim niepokoiło. Coś... mrocznego, jakby był źródłem wszelkich mrocznych mocy w tym zamku, lecz po chwili zastanowień, odrzuciła tę opcję. On, zwykły uczeń, może w jej wieku, może trochę starszy czy młodszy, miałby być ognikiem tego, co złe w tym miejscu? Dobre żarty. Choć wciąż nie mogła się oprzeć pokusie, by na niego nie patrzeć, w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok nieco speszona, ale wiedziała, że nie miała o co być zmieszana - bądź co bądź, on na nią patrzył, tak samo jak i reszta uczniów, tak wiec ona miała również do tego prawo.
Dumbledore wstał od stołu i teraz spojrzenia wszystkich uczniów znalazły się na nim. Był wysokim staruszkiem o długich siwych włosach i brodzie, jakby na koniec związanej gumką. Oprócz tego, miał na sobie jasną szatę, a na nosie złotawe okulary.
Teraz to on lustrował ją spojrzeniem swoich niebiesko-zielonych tęczówek, w wyniku czego czuła się jeszcze gorzej, choć nie stresował jej tak bardzo, jak nieznajomy chłopak.
Wskazał na nią drżącą dłonią i gestem poprosił ją, by podeszła. Skinęła głową i przyśpieszyła nieco, idąc prostą.
Weszła na podest i stanęła obok staruszka, a ten zabrał głos.
- Witajcie, dość nietypowo zaczniemy - powiedział głośno - nie zdarza się, by ktoś dołączył do Hogwartu w ciągu roku szkolnego, aczkolwiek teraz mamy sytuację, przy której nie mogliśmy odmówić, tak więc przedstawiam wam Rosalie Cressy. Będzie należeć do któregoś z waszych domów, tak więc wtajemniczcie ją w szczegóły.
Usłyszeli w odpowiedzi mieszankę chórków i reakcji, tak więc nie dało się nic zrozumieć.
Nieznajomy chłopak wciąż się w nią wpatrywał, co sprawiało, że się czuła nie najlepiej. Spuściła nieco wzrok, a dyrektor widząc to, westchnął i chwycił ją za ramię.
- Rosalie, usiądź proszę tutaj - wskazał na drewniany taboret, który z pewnością nie należał do najwygodniejszych, ale wykonała polecenie bez słowa.
Nałożono jej brązowy, szpiczasty kapelusz, nieco zniszczony na głowę, zastanawiała się, co teraz zrobią, lecz po chwili ów czapka po prostu przemówiła.
- A więc należysz do Cressych? - odezwała się w jej głowie.
- Tak - odparła w myślach - znasz kogoś z mojej rodziny?
- Pamiętam twojego ojca... Victor, prawda? Twoją matkę chyba też... ale twój ojciec... Wyrósł na świetnego czarodzieja, co sądzisz o tym, by pójść w jego ślady w Slytherinie?
- Nie wiem, a co ty byś poleciła?
- W domu, który ci proponuję, będziesz mogła stać się wykwalifikowaną czarownicą i z pewnością mogłabyś zająć wysoką posadę, chociażby w samym ministerstwie, choć śmiem twierdzić, że coś takiego mogłoby spotkać cię w innym, zależnie od twego talentu. Choć...
- Choć co?
- Powiedzmy, że jeśli o sam charakter chodzi, nieszczególnie pasujesz mi tam - odparła Tiara dość nieswojo.
- Nie rozumiem, mogłabyś wyjaśnić?
- A więc spytam ciebie o to bezpośrednio. Co sądzisz o mugolakach?
- Nieszczególnie uważam ich istnienie za dobre - odpowiedziała dość oschle dziewczyna - ale nie mam do nich nic raczej.
- A więc jesteś pół na pół? Więc można powiedzieć, że kwalifikujesz się do Slytherinu... hm... jednak twoja aura...
- Coś z nią nie tak?
- Powiedzmy, że wyczuwam coś złego. Związana z sama-wiesz-kim.
- Nie mam nic z nim wspólnego.
- Wiem, ale mimo wszystko coś czuję. Twój ojciec...
- On też nie jest fanem Voldemorta! - wrzasnęła w swojej głowie.
- Nie boisz się wymówić jego imienia?
- Głęboko gdzieś mam, kim on tam jest! - fuknęła. - Powiedzmy, że on dla mnie nie istnieje.
- Zdaje mi się, że zmienisz zdanie za jakiś czas...
- Co masz na myśli?
- Nieważne... z czasem może się przekonasz - odparła cicho, a po chwili krzyknęła już do wszystkich, nie w umyśle Rosalie, tylko na całą Salę. - Slytherin!
Dało się słyszeć nieco wiwatów, dziewczyna wstała nieco otępiała i odłożyła Tiarę na stołek. Stanęła obok Dumbledora i spojrzała na niego, niezbyt wiedząc, co ma teraz robić.
- Usiądź na wolnym miejscu przy stole Slytherin - kazał sympatycznie.
Brązowowłosa skinęła głową i zaczęła wypatrywać tego, co kazał dyrektor.
W momencie, gdy Rosalie miała się już poddać, machnęła w jej stronę ręką sympatycznie wyglądająca blondynka o długich, prostych włosach i niebieskich oczach. Ubrana oczywiście w szatę Slytherinu.
Dziewczyna podeszła do niej i usiadła obok.
Przez chwilę milczały, a brązowooka wciąż czuła na sobie spojrzenie nieznajomego chłopaka. Siedział naprzeciwko niej i nie przestawał się wpatrywać w jej oblicze, co stawało się i irytujące i na swój sposób przerażające. Nie wiedziała, jak się zachować, czy powiedzieć "cześć", czy też go ignorować. Była raczej ciemna w relacjach międzyludzkich i niezbyt potrafiła się dogadać z innym człowiekiem. Wolała zręczną ciszę, niż jakąkolwiek rozmowę.
Blondynka spojrzała się na nią z kamienną twarzą. Rosalie zastanawiała się, czy ona już tak ma, czy jej po prostu nie polubiła. Nie przywiązywała większej wagi do tego, czy spodoba się randomowej dziewczynie ze Slytherinu, jednak dość kłopotliwym by było być nielubianą przez wszystkich.
- Jestem Dafne Greengrass - przedstawiła się niebieskooka, podając jej dłoń.
Szatynka odetchnęła z ulgą, słysząc jej przyjemny dla ucha głos.
- Rosalie Cressy, ale to już wiesz - odparła, ściskając jej rękę.
Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała, czy dodać coś jeszcze, zapytać  o coś, czy może poprosić, by ją oprowadziła po Hogwarcie i siedzibie Ślizgonów, aczkolwiek stwierdziła, że na razie sobie odpuści.
- Gdzie wcześniej chodziłaś? - zapytała spokojnie niebieskooka, po czym wzięła kęs bułki.
- Durmstrang.
Szarooki zaczął jeszcze bardziej lustrować ją wzrokiem, co nie da się ukryć - zaczynało irytować Rosalie. Dopiero co dołączyła do Slytherinu, a ten już zdawał się jej uczepić, choć nawet się nie odezwał.
- Dlaczego się przeniosłaś? - blondynka zmarszczyła brwi. - To świetna szkoła.
- Kiedy indziej ci o tym opowiem, w porządku? - spojrzała się na nią prosząco. Nie chciała wszystkim wygadywać, o tym co się działo w Durmstrangu i o tym, dlaczego się z niego przeniosła. Wolała na razie zachować to dla siebie, nie ryzykując na narażenie się na niepotrzebne pytania.
- Jak tam chcesz - dziewczyna podniosła ręce w geście kapitulacji. - Czekaj, czekaj... będzie trzeba się zapytać Snape'a, gdzie jest twoje dormitorium.
- Skąd on ma wiedzieć? - teraz to Rosalie zmarszczyła brwi.
- Jest opiekunem.
- Ah... - wydała z siebie ciche westchnięcie, a po chwili spojrzała się na Dafne i zapytała się jej. - Na którym jesteś roku?
- Piątym. Jak z tobą?
- Też.
- Wyglądasz na młodszą - usłyszała nieznajome mruknięcie i rozejrzała się po osobach siedzących w jej okolicach.
- Wyglądasz na młodszą - powtórzył blondyn siedzący naprzeciwko niej.
- "A więc umie mówić..." - pomyślała zaintrygowana Rosalie.
- Draco! Nie wtrącaj się! - fuknęła na niego niebieskooka.
Chłopak prychnął na jej słowa, lecz w żaden sposób na nie nie odpowiedział, jedynie wlepiał wzrok w Rosalie, jednak ta dzielnie zaczęła to ignorować. Starała się nie interesować chłopakiem, który jak chwilę wcześniej się dowiedziała - miał na imię Draco.
Gdy minęło pół godziny, Dumbledore życzył wszystkim dobrej nocy i kazał się rozejść. Rosalie była nieco poddenerwowana, ponieważ sprzed nosa uciekła jej Dafne i bała się, że została sama.
Podszedł do niej Snape z kamienną twarzą. Już wiedziała, że go nie zobaczy raczej nigdy zadowolonego, choć ciekawiło ją, jak wyglądałby uśmiechnięty.
- Poproś kogoś, by zaprowadził ciebie do siedziby Slytherinu, dormitorium będziesz dzielić z Dafne i Pansy - powiedział oschle, po czym odszedł, nie dając jej nawet szansy, by cokolwiek odpowiedzieć na jego słowa.
Westchnęła zrezygnowana i zaczęła się rozglądać za jakimkolwiek Ślizgonem. Ku swojemu przerażeniu - zauważyła, że wszyscy już wyszli, tak więc postanowiła wyjść na korytarz i poszukać kogoś.
Opuściła salę i zaczęła błądzić korytarzami Hogwartu, których było od grona. Nie miała pojęcia w którą stronę iść, a każda z uliczek rozchodziła się w kilka stron, tak więc poruszanie się w którąś, nie dawało wielkich szans, by dotrzeć do siedziby Slytherinu, która tak czy tak z pewnością nie była na widoku. 
Już miała skręcić w kolejny korytarz, gdy poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu, podskoczyła i wydała z siebie cichy krzyk, który starała się stłumić.
- Spokojnie, to tylko ja - usłyszała znajomy już sobie głos Draco.
Odwróciła się natychmiast, zmuszając go tym samym, do puszczenia jej ramienia. Opuścił rękę w dół i opanowany patrzył się na nią.
- Zgubiłaś się?
- Trochę - odparła cicho po chwili zastanowienia.
- Chodź - oznajmił i pociągnął ją delikatnie za dłoń. Gdy ruszyła za nim, puścił ją i schował rękę do kieszeni szaty.
Szli w ciszy, ona starała się zapamiętać drogę, by w razie ewentualności, następnym razem samodzielnie trafić do dormitorium.
Chłopak zatrzymał się przy dość dużym oknie. Nie odzywając się, stał wpatrując się w coś za szybą.
Dziewczyna stanęła obok niego i próbowała stwierdzić, co takiego wypatrzył Draco, jednak spotkała się z porażką, nie byłą w stanie określić, co mogło przyciągnąć jego uwagę.
- Coś się stało? - zapytała beznamiętnie.
- Nieważne - fuknął, po czym ruszył dalej.
Kontynuowali drogę w ten sam sposób, co wcześniej - w ciszy, która z pewnością męczyła nie tylko Draco, ale i wyjątkowo Rosalie.
- Mówiłaś, że chodziłaś do Durmstrangu, dlaczego porzuciłaś tę szkołę? - nagle zadał pytanie.
Szatynka westchnęła.
- Nieważne.
- Powiedz - rozkazał stanowczo.
- Nieważne, nie twój interes! - zareagowała gwałtownie, wręcz krzycząc.
Chłopak przystawił sobie palec wskazujący do ust.
- Dwa tony ciszej - oznajmił spokojnie.
Dziewczyna spojrzała się na niego niezadowolona, nie wiedząc z jakiej okazji blondyn wydawał jej rozkazy.
- Trwa cisza nocna - wyjaśnił - jeśli ktoś nas tutaj zobaczy, nawet ja będę mieć kłopoty.
- Nawet ty? - prychnęła. - Co to jest za wyróżnienie?
- Może kiedyś się dowiesz - wzruszył ramionami obojętnie.
- Od której do której trwa "noc"? - zapytała.
-  Od dwudziestej trzeciej do siódmej - odpowiedział dość niezadowolony.
- Widzę, że nie przypada ci ten czas do gustu - westchnęła.
- Powiedzmy, że preferuję działanie wieczorami.
Zeszli do piwnic. Było tam ciemno i dość chłodno, przez co dziewczyna się wzdrygnęła.
- To znaczy?
- Więcej ci nie powiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy ma swoje sekrety - zaśmiał się cicho, a zarazem i tajemniczo - twoim jest to, co się wydarzyło w Durmstrangu, prawda?
- A skąd taka pewność, że coś się wydarzyło, a to przeniesienie nie jest po prostu moją zachcianką? - odpowiedziała zaintrygowana.
- Nie wyglądasz na taką - bąknął pod nosem po chwili ciszy.
- Z tego co pamiętam, to wyglądam też na młodszą.
- Przez swój wzrost - mruknął, jakby szukał wymówki i tak chyba było tym razem.
- Mierzę sobie trochę powyżej metru siedemdziesiąt, jestem wyższa od większości osób z mojego rocznika! - zaprotestowała.
- Musiałem się pomylić - wymamrotał pod nosem.
- Nie rozumiem cię - zaśmiała się nerwowo.
- Nie musisz.
- Hm?
- Jesteśmy na miejscu, a teraz patrz - rzekł, po czym odezwał się do kamiennej ściany. - Czysta krew.
Murek zaczął się otwierać, umożliwiając wejście do groty... która musiała być siedzibą Slytherin.

~*~

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział I.

- Panienko, już czas - do pomieszczenia weszła służka Amanda, młoda kobieta o czarnych, krótkich, kręconych włosach i niebieskich oczach, której cera była tak jasna, niczym ściana. Miała krwiste usta i ubrana była w typową dla pokojówek sukienkę.
Podeszła do wielkiego okna i odsłoniła bordowe zasłony, pozwalając świetle dostać się do pokoju.
Kolejną rzeczą, jaką zrobiła, było podejście do gigantycznego łoża i leżącej w nim młodej dziewczyny. Uśmiechnęła się delikatnie, a następnie zbliżyła do niej nieco.
- Panienko, pora wstawać - zwróciła się do długowłosej. - Musi panienka coś zjeść, ponieważ nie można przebyć tak długiej drogi z pustym żołądkiem!
Dziewczyna otworzyła swoje brązowe oczy powoli i nieco podniosła się na łokciach. Ziewnęła, zasłaniając sobie usta i spojrzała na służącą.
- Amanda - odezwała się do niej jeszcze zaspana - czy ja dobrze słyszałam, o jakieś podróży?
- Oczywiście! Zapomniała panienka? - kobieta złapała się za głowę nieco zawiedziona. - To wielki dzień! Nareszcie uwolniła się panienka od Durmstrangu i dziś trafi do Hogwartu, tak jak Pan pragnął.
- Pan? - podniosła jedną brew zaskoczona długowłosa. - Jaki pan?
Lustrowała ją podejrzliwie wzrokiem. Nigdy nie było w jej domu osoby, na którą zwracano się po prostu na "pan".
- Eh... - służka odwróciła swoje błękitne tęczówki w inną stronę, niż dotychczas spoczywały, po chwili zniechęcenia i rozmyślania, odparła pewnie i szybko - pan Victor oczywiście!
- Ojciec nie przepada za Hogwartem i nie wiąże z nim dobrych wspomnień, z tego co pamiętam - odpowiedziała dziewczyna podejrzliwie.
 - Zdaje mi się, że mimo wszystko pragnie, by jego córka kroczyła tymi samymi ścieżkami! - powiedziała z entuzjazmem, starając się wymigać od pełnej odpowiedzi.
- Nie sądzę - westchnęła brązowooka - ale niech ci już będzie. Uznajmy, że nie mam ochoty wchodzić do tej sfery.
Amanda odetchnęła z ulgą, po czym zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Gdy wypatrzyła rzecz, której poszukiwała, podbiegła do niej i wzięła ją do ręki.
- Panienko, co sądzisz o tej? Podoba ci się? Znalazłam ją dzisiaj w twojej szafie -  wskazała jej czarną sukienkę do kolan, z eleganckimi rękawami. Była dość prosta, czyli w stylu takim, jaki Rosalie lubiła najbardziej.
- Ładna - odpowiedziała, przyglądając jej się dokładnie.
- Założysz ją dzisiaj do pociągu! - oznajmiła Amanda, wieszając sukienkę na szafie.
- Czy nie jest nieco zbyt elegancka, jak na zwykłą podróż?
- Ależ nie! Jest idealna na taką okazję! Zresztą to ostatni dzień, aż do balu Bożonarodzeniowego, kiedy będziesz mogła nosić jakąś sukienkę! Przez resztę czasu będziesz miała na sobie szatę w kolorach domu, do którego zostaniesz przydzielona!
- Domy?
- Gryffindor, Slytherin, Ravenclaw oraz Huffplepuff! Pan Victor chodził do Slytherinu! Ciekawe, gdzie ty się dostaniesz! Zdaje mi się, że tak jak twój ojciec. Masz raczej we krwi Slytherin.
- Tak...
- Trochę więcej radości, Rosalie... to znaczy panienko! - poprawiła się natychmiast, a następnie schyliła głowę, jakby ktoś miał ją ukarać. W domu Cressy zawsze panowała chłodna atmosfera oraz bardzo duża dyscyplina. Pan domu był poważnym, lecz nieco aroganckim człowiekiem, jednakże miał zawsze szacunek do swojej córki. Osoby znające go od lat, zdawały sobie sprawę z tego, że dawniej, za życia żony, był zupełnie inny. Kobieta jego życia, zmarła przy porodzie, pozostawiając mu córkę w opiece. Z czasem spoważniał i z tego ciepłego człowieka, stał się oschłym, starszym mężczyzną.
- Może być Rosalie - mruknęła pod nosem.
- Nie! - zaprotestowała służka. - Przepraszam panienkę, nie powinnam była..!
- Ale naprawdę, lepiej będzie, gdy zaczniesz mówić mi po imieniu - odparła - znasz mnie lepiej, niż ktokolwiek, jesteś dla mnie naprawdę bliską osobą.
- Miło mi, że tak panienka... to znaczy Rosalie, mówisz - uśmiechnęła się delikatnie. - A teraz niech panienka wstaje i ubierze się, a następnie zejdzie na śniadanie, gdzie panienki ojciec czeka.
- Amanda...
- To znaczy twój ojciec! - zaśmiała się nerwowo, a następnie wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą duże, ciężkie wrota.
Dziewczyna westchnęła i zeszła z łóżka. Boso podeszła do szafy i zdjęła z niej sukienkę, a następnie zaczęła rozpinać guziczki białej koszuli nocnej. Szybko przebrała się i weszła do łazienki. Zaczęła czesać swoje długie, brązowe włosy. Spojrzała się w lustro i zaczęła przyglądać samej sobie. W Durmstrangu nie miała zbyt wielu okazji, by oglądać samą siebie - zawsze był pośpiech, bo dzieliła pokój z innymi dziewczętami, a tak, to ciągle lekcje.
Oprócz pięknych włosów, miała duże, brązowe oczy i mały nosek. Jej cera była blada, tak, że bardziej już nie mogła. 
Odłożyła do pudełeczka szczotkę i wyszła z łazienki.
Usiadła na łożu i naciągnęła na nogi czarne podkolanówki, u góry z szarymi wstążkami. Następnie nałożyła skórzane lakierki, które po chwili zawiązała. Wstała z posłania i wyszła z sypialni.
Kroczyła korytarzami o ciemnym wystroju, aczkolwiek dobrze oświetlonymi. Zeszła po drewnianych schodach i ruszyła w lewo.
Weszła do wielkiej, przestronnej jadalni. Przy długim stole siedział już jej ojciec - mężczyzna w średnim wieku, o czarnej fryzurze, z nieco już posiwiałymi włosami. Ubrany w czarny garnitur, czekał przy posiłku podanym już na stole.
- Dzień dobry, ojcze - przywitała się i skinęła głową, później usiadła cicho i zaczęła jeść śniadanie, nie patrząc się na rodziciela.
- Witaj Rosalie - odparł oschle. - Dziś, o jedenastej Amanda zabierze ciebie na peron dziewięć i trzy czwarte, skąd trafisz do okolic Hogwartu. Tam będzie ktoś na ciebie czekać z nauczycieli lub starszych uczniów i zabierze cię do szkoły. Kolejno najprawdopodobniej przydzielą cię do któregoś z domu. Jakieś pytania?
Patrzył się na nią z kamienną twarzą, dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Miał do niej szacunek, ale nigdy nie zachowywał się, jakby byli rodziną. Jedyne co by wskazywało na to, że są ze sobą spokrewnieni, to to, że nazywała go "ojcem", mieszkali razem oraz to, że łączyły ich więzy krwi.
- Tak... - odpowiedziała cicho, a ten spojrzał się na nią wyczekująco. - Dlaczego musiałam się przenieść z dnia na dzień, do innej szkoły?
- Po tym co się wydarzyło, tak zadecydowałem. Zresztą po prostu chciałem zawsze, byś tam była - odparł po chwili zastanowienia.
- Ojcze, kiedy zawsze mówiłeś, że Hogwart jest zły! - podniosła nieco głos.
- Tak po prostu wybrałem i nie masz tutaj nic do powiedzenia. Tu chodzi między innymi o twoje bezpieczeństwo.
- Kiedy ja sobie bym poradziła w innej szkole!
- Uczniowie są pilnowani przez nauczycieli, jednych z najbardziej utalentowanych i najsilniejszych czarodziei, jakich świat widział. Pozwól, że ja zadecyduję o tym, czy sobie byś poradziła. Przypominam, że jesteś zaledwie na piątym roku.
- A jest ich siedem! - wtrąciła zirytowana.
- Daj spokój - odparł.
- Ojcze!
- Bez dyskusji - krzyknął gwałtownie walnął pięścią w stół, w wyniku czego dziewczyna podskoczyła.
Wbiła wzrok w blat ciemnego stołu, nie odzywając się już więcej. Zjedli posiłek w ciszy, gdy już skończyli, dziewczyna wstała, podziękowała za posiłek i wyszła, kierując się w stronę swojego pokoju.
Nim zdążyła wyjść z jadalni, odwróciła się jeszcze na moment do ojca.
- Do zobaczenia - odezwała się spokojnie.
- Tak, do zobaczenia - odpowiedział, nawet nie patrząc się na nią, a ta odeszła ze spuszczoną głową do swojej sypialni.
Gdy już znalazła się w pomieszczeniu, opadła na łóżko i skierowała wzrok w stronę wielkiego okna. Pogoda za nim, nie była piękna według ludzkich standardów, aczkolwiek jej się podobała - Słońce zasłaniały ciemne chmury i od wczesnych godzin porannych, zapowiadało się na deszcz.
Westchnęła i wstała z łoża, podeszła do komody, z której wyciągnęła swoją różdżkę, o rdzeniu włosa jednorożca.  Wzięła ją do ręki i zaczęła obracać w dłoni.
Machnęła różdżką i nagle mały kot siedzący na parapecie zmienił się w duże kocisko, które z pewnością nie było bezpieczne.
- Widzę, że wychodzą ci coraz lepiej zaklęcia niewerbalne - usłyszała łagodny, kobiecy głos.
Odwróciła się szybko i ujrzała Amandę, uśmiechającą się nieco.
- Przestraszyłam cię? Przepraszam - skłoniła się. - Chciałam tylko powiedzieć, byś schodziła na dół, ponieważ czeka na nas już samochód na dole.
- Ah... - mruknęła pod nosem Rosalie. - Już idę.
Schowała do kieszeni różdżkę i ruszyła za kobietą.
- Myślałam, że nie wolno wam używać różdżek poza szkołą... - zaczęła Amanda. - Nam nie pozwalano.
- Wam? Chodziłaś do Hogwartu? - Rosalie wytrzeszczyła oczy zaskoczona.
- Nie, nie... - zaprzeczyła niemalże natychmiast. - Po prostu się przejęzyczyłam.
Po tych słowach, zaśmiała się nerwowo, jednak nie sprawiło to, że niepokój Rosalie zniknął. Wręcz przeciwnie, nie wiedziała, że ktoś ze służby chodził do Hogwartu. W końcu była to wielka szkoła, o wielu osiągnięciach i rzadko kiedy ktoś trafiałby jako pokojówka do czyjegoś domu. Postanowiła na obecną chwilę nie wnikać, ale coraz bardziej zaczynała się zastanawiać, co takiego ukrywa służka. Była to już druga sytuacja tego dnia, że ukrywała coś przed nią, coś magicznego...
Założyła płaszcz i wyszły z posiadłości, przed którą czekał czarny samochód. Wsiadły do pojazdu, który po chwili odjechał z piskiem.
Po piętnastu minutach, znajdywały się już na pustym peronie i czekały na pociąg. Kobieta trzymała jej bagaże i nieco kiwała się stojąc.
- Cieszysz się, że wracasz do nauki? - Amanda próbowała zagaić rozmowę.
- Tak - odparła krótko.
- Trochę więcej optymizmu i entuzjazmu, Rosalie! - zaśmiała się służka.
- Jestem urodzonym pesymistą, jeśli o to chodzi.
- W ten sposób, to przyjaciół sobie nie znajdziesz... no dobra, ewentualnie jakichś gburków! - oznajmiła. - Powinnaś się bawić, póki możesz, nim zostaniesz...
Krótkowłosa zacięła się w pół słowa. Rosalie spojrzała się na nią wyczekująco.
- Kim zostanę?
- Nie, nie nic... pochrzaniło mi się co nieco! - odpowiedziała szybko kobieta.
- Powiedz mi, o co chodzi! - szatynka podniosła głos.
- O, twój pociąg jedzie, czas się pożegnać! - służka zignorowała jej wypowiedź i zaczęła pchać ją w stronę kolejki.
- Wpierw mi powiedz, dlaczego tak dziwnie się zachowujesz! - zaprotestowała brązowooka.
- Nie, nie ważne panienko! Do zobaczenia! Mam nadzieję, że będziesz pisać!
Rosalie wsiadła na siłę do pociągu i korytarzykiem dostała się do pustego przedziału.
Nikt nie jechał razem z nią, zresztą nie było co się dziwić - kilka dni wcześniej, wspominano jej, że w czasie roku szkolnego zazwyczaj nikt do Hogwartu nie jeździł, a więc rzadko zdarzało się, by ktokolwiek podróżował tym kursem, aczkolwiek ten pociąg wciąż poruszał się po torach. Nie był to żaden problem, a jedynie umożliwienie dostania się do szkoły czy też do domu.
Patrzyła się przez okno dłuższą chwilę, aż w końcu zasnęła.

Wąż wił się po ciemnym drewnie, w jej stronę. Ta stała prosto, nie poruszając się. Zdawać się mogło, że zamieniła się w kamień. Czekała, aż stworzenie dojdzie do niej. Czuła strach, kto by się nie bał? Wiedziała, kto wcielił się w gada. Wiedziała również, co ją spotka, jeśli się sprzeciwi. Kropla potu spłynęła jej po czole, zacisnęła pięści, widząc jak wąż zbliżał się do niej coraz bliżej i bliżej. Przełknęła głośno ślinę i zamknęła oczy, czekając na śmierć. Usłyszała głośne syknięcie.

Otworzyła oczy, nie czując bólu. Była w przedziale. Rozejrzała się dookoła, by stwierdzić, że jest już na miejscu.
Wstała z kanapy i powoli, wciąż nieco otępiała wyszła z "pomieszczenia". Kroczyła wąskim korytarzykiem pociągu, by dojść do wyjścia, które znalazła jakąś minutę później.
Opuściła kolejkę i zaczęła szukać wzrokiem kogoś, kto przyszedł po nią na peron, tak jak mówił ojciec.
- Rosalie? - usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i ujrzała przed sobą kruczowłosego, starszego mężczyznę o surowym wyrazie twarzy i czarnych oczach. Był ubrany w czarną szatę i patrzył się na nią wyczekująco.
- Tak - odpowiedziała spokojnie.
- Severus Snape - przedstawił się zgorzkniale - nauczyciel eliksirów. Mam zabrać cię do Hogwartu.
Mówił krótko i zwięźle. Był oschły, opanowany i nieco zmęczony, lecz mimo wszystko teleportował ich do szkoły.
- Normalnie zapewne zostałabyś zabrana łódką, aczkolwiek jak dla mnie takie głupoty nie mają sensu, gdy grupa jest mniejsza - oznajmił.
Szli chłodnymi korytarzami, odpowiednio oświetlonymi. Skręcili w prawo, gdzie natrafili na kobietę w podeszłym wieku, w ciemnej sukni i czarnym kapeluszu, typowym dla czarownic.
- To jest profesor McGonagall - powiedział, wskazując na siwowłosą, a następnie zwrócił się do niej. - Pozostawiam Rosalie w twoich rękach.
Po tych słowach odszedł.
- Jestem Minerwa McGonagall, nauczam transmutacji, a ty zapewne jesteś Rosalie Cressy - zwróciła się do niej kobieta.
- Tak - odpowiedziała krótko.
- Jeśli zostaniesz przydzielona do Gryffindoru, będziesz pod moją opieką. Z tego co pamiętam, chodziłaś do Durmstrangu, zgadza się?
- Tak.
- Rozumiem...
Rosalie nawet nie wiedziała kiedy pojawiła się na niej szata Hogwartu. W pociągu miała na sobie jeszcze czarną sukienkę, a więc to nie mogło się tam wydarzyć. Podejrzewała, że z małą pomocą magii, szata znalazła się na niej.
- Zapraszam cię do sali głównej - powiedziała profesor. - Tam tiara zadecyduje, w którym domu się znajdziesz.
Dziewczyna skinęła głową.
Siwowłosa pstryknęła palcami, a po chwili wrota otworzyły się, ukazując wielką aulę pełną uczniów, którzy wtedy skierowali wszyscy wzrok na Rosalie.
Szatynka przełknęła głośno ślinę i weszła zaraz za nauczycielką do salonu.

~*~
Witam Was wszystkich na moim nowym blogu, pierwszym o tematyce Potterowskiej. 
Co mogę powiedzieć o opowiadaniu? W głowie mam już cały zarys tej historii, tak więc pewnym jest, że nie będę tysiąc razy zmieniać zdania co do zakończenia. 
Dlaczego postanowiłam pisać bloga, o wątku Draco x OC? Po prostu jest on moją ulubioną postacią, o której lubię rozmyślać i tak spod mojego pióra zaczyna wychodzić powoli Rosalie x Draco. Zwiastun możecie zobaczyć w zakładce "o blogu", nie mam raczej jakiegoś wielkiego talentu w tej kwestii, ale zdaje mi się, że wyszedł naprawdę nieźle, a przynajmniej mi się podoba.
Będzie to raczej romansidło pełne akcji i humoru, tak więc mam nadzieję, że potraktujecie to jak "niepotrzebne skreślić", gdyż romans niekoniecznie będzie wprowadzony od początku, czy też nie będzie niczego w stylu, że w dziesiątym rozdziale zaczną się paringi i kolejne czterdzieści, będzie o tym, jak to bardzo się oni kochają. NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE. Nawet nie chcę Wam zdradzać, czy oni ze sobą będą czy też nieee. To znaczy ja bym bardzo chętnie powiedziała Wam, jednak nie chcę psuć niektórym zabawy, jeśli takowa wystąpi.
Chwila, chwila! Nawet się nie przedstawiłam. Możecie nazywać mnie Amy. c:
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie, mam nadzieję, że weźmiecie pod uwagę to, że jestem początkującą autorką.
Jeśli jesteś w wersji komputerowej i chcesz skomentować post, musisz pojechać nieco do góry i kliknąć obok autora liczbę zamieszczonych komentarzy. c:
`Amy